wtorek, 25 maja 2010

sobota, 22 maja 2010

Twoja stara...złożona z pytań.

Niski mężczyzna o obrzękłych powiekach czekał na czerwony osiedlowy autobus. Czekali także i inni, ale oni mieli powieki zupełnie normalne. Mężczyzna otworzył usta i powiedział, że jedzie do starej. Tamci pokręcili głowami. Ale on nie przejął się tym wcale.
Jest elektrykiem i właśnie odrabiał wieczorem nadgodziny, gdy odwiedził go znajomy malarz przynosząc ćwiartkę.
Gdy nadszedł ranek, przypomniał sobie starą. Z tego, co mówił elektryk, wynikało że stara zwykle złościła się bardzo w takich wypadkach, chociaz nie pił za jej pieniądze i pensję przynosił zawsze do domu, a przy sobie miał właśnie tyle, że starczyło na jeszcze jedną ćwiartkę.
Czerwony autobus nadjechał wreszcie, chociaż trzeba przyznać, według rozkładu. Wsiadł do niego urzędnik z teczką, kobieta z siatką, panienka z narzeczonym i niezupełnie trzeźwy elektryk. Konduktor pokręcił najpierw nosem, ale po chwili jego twarz wróciła w urzędowe ramki. Wyglądał tak jak gdyby chciał zjeść na deser swój dziurkacz i talerz pełen biletów ulgowych.
Elektryk zaczął mówić:
- Słuchaj no, kolego, umiesz ty grać w szachy?
- Bardzo słąbo.
-Wiesz co - elektryk do niego- kiedy wrócę do domu, do starej, będę tak grał, jak gra się w szachy.
- Czyli że jak?
- Wejdę do domu i nie odezwę się ani słowem. Stara zacznie się pieklić, ale ja ani mru mru. To będzie mój pierwszy ruch. Ale wszystko ma swój koniec...nie nie?
- Trudno się przecież samemu kłócić.
- No właśnie. A wiesz, jaki jest mój drugi ruch?
- Nie mam pojęcia.
- Stara zmęczona w końcu tą paplaniną, zacznie się uspokajać. Potem zapyta ,czy chcę kawy. A ja dalej się nie odezwę. Spyta jeszcze raz i wtedy dopiero odpowiem. to jest mój trzeci ruch.
- A co jej wtedy odpowiesz?
- Powiem zeby na próżno nie gotowała, bo ja i tak niedługo pójdę do ziemi, jestem już prawie martwy. Wtedy ona zupełnie się uspokoi i dostanę kawy.
Panienka z narzeczonym cichutko zachichitali, urzędnik z teczką zmarszczył brwi, a konduktor cały czas pożerał wzrokiem kobietę z siatką.
- Potem pójdę do sklepu, kupię jeszcze jedną ćwiartkę i wrócę do domu, do starej - zakończył elektryk. - Wyszaleje się za własne pieniądze.
patrząc na jego powieki odnosiło się wrażenie, że kupno ćwiartki sprawić mu może pewne trudności jeśli przypadkiem nie będzie miał w sklepie znajomego sprzedawcy. Chociaż i to prawda że gdy znajdzie się na miejscu zaprzyjaźni się z nim na pewno.
Na pożegnanie elektryk zdecydowanie obwieścił pasażerom problem swojego życia, który był nie byle jakim problemem:
- Całe życie byłem elektrykiem i znam się na połączeniach, obwodach, izolacjach, kablach, bezpiecznikach, wtyczkach, kontaktach i...znam się na tym wszystkim z piorunochronami włącznie. Ale wciąż dziwi mnie jedna sprawa i to że nikt jej jeszcze nie próbował wyjaśnić czy choćby wytłumaczyć.
-A co takiego?
Elektryk wyprostował się, ze wszystkich sił uniósł powieki i błysnął słabą błyskawicą:
- A tak naprawdę to skąd się właściwie bierze elektryczność?

wtorek, 18 maja 2010

a.d. Gnój

Ogarniała nas często bolesna żądza stosunku. Nie pojawiała się już jednak myśl, aby nie czekać na Marcelę, której wrzask przepełniał nam uszy i łączył się z mrocznymi pragnieniami. W tej sytuacji pożądanie zmieniało się w koszmar. Uśmiech Marceli, jej młodość, jej szlochy, wstyd, który kazał rumienić się i - choć biły z niej krwawe poty - zdejmować sukienkę, ofiarowywać krągłe pośladki nieczystym ustom, obłęd, zmuszający ją do zamknięcia się w szafie, do tak zapamiętałego rozkoszowania się sobą, że nie mogła powstrzymać się od sikania - wszystko to wykoślawiło, rozjątrzało nieustannie nasze żądze. Simona, której zachowanie podczas skandalu było bardziej infernalne niż zwykle (nawet się nie okryła, przeciwnie, miała rozwarte nogi), nie potrafiła zapomnieć, że jej nieprzewidziany orgazm wynikły z własnej nieprzyzwoitości, z wycia, z nagości Marceli wielokrotnie przekroczył wszystko, co dotąd sobie wyobrażała. Jedynie kiedy obraz Marceli w gniewie, delirium czy w rumieńcach wtrącał ją w przygnębienie, dupa Simony otwierała się przede mną. Czyż świętokradztwo musi uczynić każdą rzecz zasadniczo ohydną i haniebną?

Zresztą bagniste rejony dupy - przypominają one może tylko wejścia w wezbrane wody i nawałnicę, bądź duszące wyziewy wulkanów i uaktywniają się, jak nawałnice i wulkany, wraz z nieszczęściem - te rozpaczliwe rejony, w które Simona, z zapowiadającym nowe gwałty spokojem, pozwalała mi się wpatrywać niczym w hipnozie, stanowiły odtąd dla mnie podziemne królestwo Marceli torturowanej w więzieniu i wydanej na pastwę koszmarów. Nie pojmowałem już nic - do tego stopnia orgazm pustoszył twarz dziewczyny wśród łkania i krzyków.

Natomiast Simona, kiedy spuszczałem się, razem ze spermą widziała obficie zbroczone usta i dupę Marceli.

- Mógłbyś jej smagać twarz smarkami - powiedziała, babrząc w dupie, "żeby się kurzyło".

poniedziałek, 17 maja 2010

Dlaczego pada?

CHRYSTUS OSZALAŁ OD TEGO, ŻE NOSIŁ NA RAMIENIU PIEŃ DRZEWA, A NIGDY NIE DOCZEKAŁ WIELKIEGO PIĄTKU...

...Anioł dziwił się słysząc, że ludzie się śmieją.
Wytłumaczono mu, o ile to było możliwe, na czym to polega.
Wtedy zapytał, dlaczego ludzie nie śmieją się z w s z y s t k i e g o i zawsze; albo też, dlaczego nie obywają się w ogóle bez śmiechu.
"Albowiem - powiedział - o ile zrozumiałem dobrze, trzeba się śmiać z wszystkiego albo też nie śmiać z niczego."

czy Chrystus śmiał się z deszczu tak jak z siebie?
mógł. Przecież był pół-Bogiem. Najprawdopodobniej był nim od pasa w dół skoro deszcz szczególnie tę od pasa w górę cześć upodobał sobie za naczelny cel. Piękne, ciekłe kulki wody przywodzą na myśl łzy, przynajmniej swą formą, jeśli nie smakiem, a ta wilgotność, ta płynność, ewokuje fale błogości, przepływające przez nasze członki, kiedy kochamy się, albo kiedy czujemy czyjś dotyk - to przecież aspektowo skład typowo ludzkiej immanencji. W przeciwnym wypadku przecież skonstruowano by jaki rodzaj parasola na te cześć od pasa w dół.
A co z kaloszami panie profesorze-dyrektorze? - zapyta ktoś skonsternowany tym wątłym wywodem? Otóż kalosz - odpowiem z właściwa sobie fallocentryczną pewnością - kalosz leży już w gestii kałuży, a kałuże obowiązują bogów w takim samym stopniu co ludzi.

tak więc cóż śmiesznego w deszczu (a ten jak mniemam zawiera się w zbiorze wszyskiego) - ot kolejny nierozstrzygalnik! daje się jednak zaobserwować pewną jego wyraźną polaryzację, która konkludować może w stwierdzeniu, że o deszczu nie warto mówić bezpośrednio nic więcej poza samym zaznaczeniem jego istnienia. Takie fenomenologiczne signum daje nam np. Passoa:


Leży martwa Kleopatra w cieniu.

Pada.

Oflagowali statek w niewłaściwy sposób.

Wciąż pada.

Dlaczego patrzysz na dalekie miasto?

Twoja dusza jest dalekim miastem.

Pada lodowato.

Jak matka, tuląca do piersi martwe dziecko.

Wszyscy tulimy do piersi martwe dziecko.

Pada, pada.

Smutny uśmiech zastaje na twoich zmęczonych wargach.

Widzę go w geście, którym twoje palce nie zrzucają pierścieni.



"Pada deszcz, panno Charrington..." słowa Ulyssesa S. Granta, wypowiedziane do pielęgniarki na łożu śmierci.

czwartek, 13 maja 2010

Džokonda bez Boga w trzech osobach...

autor:~buk
...co chodzi do kościoła w kratkę. Punctum tych fotografi podług mnie jest pieprzyk łączący transparentym wertykalem dwa jednakie czoła. Hipnotyczny, preposteryjny, zwyczajny - troche turpistyczny włamywacz. Człowiek z właściwością.

środa, 12 maja 2010

Jak postąpiłoby drzewo chcąc wyrazić naturę? Produkowałoby liście, a to by nam niewiele powiedziało. Czyśmy się nie postawili w podobnej sytuacji?

Wyjątkowo chłodny maj: stwierdzam po pogodzie. Hartuje więc ciało i prężę umysł ping-Pongem.

Opisać ciało to doprawdy niewiele powiedzieć o człowieku. Jakie by one nie były, człowieka określa to, że jest zdeterminowany — lub opanowany — przez coś całkowicie innego niż wymogi (zdrowia, trwania) ciała.Twarz. Cóż to jest twarz człowieka czy zwierzęcia? Przednia część głowy. Tam zgromadzone są narządy zasadniczych zmysłów wraz z otworem ustnym. Tam publikowane są wzruszenia. Tam uzewnętrznia się większość form wyrażenia.Równie niełatwo wyobrazić sobie ciało zwierzęcia bez twarzy, jak ciało zwierzęcia bez głowy.Twarz to — powiadają — okno duszy (oczy). Oczy jednak nie są oknami. To rodzaj peryskopów. Przez nie światło nie wchodzi do ciała.

Beztroska. Człowiek niemal nic nie wie o swoim ciele, nigdy nie widział własnych wnętrzności, rzadko ogląda swoją krew, sam jej widok go niepokoi. Natura upoważnia go jedynie do oglądania peryferii ciała. Co ja mam pod spodem, zastanawia się, patrząc na skórę. Do pewnych wniosków na ten temat mogą go doprowadzić książki, rysunki, Wyobraźnia, pamięć. Siebie może się domyślać jedy nie przez analogię, obserwując swoich bliźnich. Ale swego, własnego ciała nigdy nie pozna. Nic mu nie będzie bardziej obce.
Ciekawość tych spraw karana jest ciężkimi cierpieniami. Trzeba zresztą przyznać, że wcale mu na niej nie zależy. Nic bardziej nie uderza (i nie zdumiewa) niż ta właściwość człowieka: żyje spokojnie w sercu" tajemnicy, w ide alnej niewiedzy tego, co go dotyka najdotkliwiej i najgłębiej.

Jak się zdaje, współczesna medycyna nie dorosła jeszcze do zabawy w tę bezpardonową grę. To asocjacyjne kuglarstwo; prestidigitacja skojarzeń przygnębia swoją Dionizyjską teleologią, a ściślej brakiem jej etycznych podstaw. Wszyscy teraz kontestują ciało. Tak jakby było ono twierdzą warowną przed jakimś totalitaryzmem - horrendalnym, dantejskim, niestematyzowanym dosadnie i bez nadziei ujęcia go w satyryczny, ostry nawias. A c. przecież posłusznie sra, wiesza firany, ugina kolana, łamie zasady, opowiada gest - broni się przed wolnością. Musi być odziane...

A jednak głos straszliwy(choć spojrzenie dumne)
Brzmi w całym jego CIELE - "zdobędziesz ty trumnę".

wtorek, 11 maja 2010

"O citta dolente, jak to się stało, że kocham Cię tak bardzo i tak serdecznie?"

W citta dolente starszych panien - choć w zasadzie to zagadnienie amplifikować można do fenomenu kobiet w ogóle - spotyka się, zwłaszcza na tym świecie (w sensie: jeszcze żywe), wiele takich, których życie jest codzienną ofiarą szlachetnie składaną na ołtarzu szlachetnych uczuć. Jedne dumnie pozostają wierne sercu, które śmierć im zbyt rychło wyżarła: te męczennice miłości umieją pozostać kobietami duszą. Inne posłuszne są dumnie rodzinie, która ku naszemu wstydowi codziennie upada, i poświęcają się dla kariery brata, męża lub dla osieroconych bratanków: te stają się matkami pozostając dziewicami. Te stare panny sięgają najwyższego heroizmu swojej płci, poświęcając wszystkie kobiece uczucia (nie koniecznie histeryczne) kultowi nieszczęścia (a może jednak?). Idealizują postać kobiety wyrzekając się słodyczy swego losu,a przyjmując jego trudy. Żyją otoczone blaskiem swego poświęcenia. I teraz uwaga! A mężczyźni skłaniają z szacunkiem głowę przed ich zwiędłymi rysami.
Esma w Grbawicy, Marcysia u Konopnickiej czy moja urocza babcia są jedynie egzemplifikacją powyższego, może nie do końca aseptyczną, ale - i pisze to pełen osobistej intencji - najznamienitszą.
Więc i obawa: czy aby ten hybrydyczny podmiot kobiecy, dążący do rozkoszy nie koniecznie swojej, ale przez własne unicestwienie dożyje czasów całkowitej kapitulacji alegorii?
Bo wtedy żaden tam Balzac, ani Baudelaire, ani libertyńsko wulgarny Sade, ani (w końcu) żadna inna, nawet najbardziej osobliwa apologia życia nie pomogą.
Tak więc szafy w dłoń...sztywniary! hehe!
P.S. HE!

sobota, 8 maja 2010

Czy wolno pisać kiedy nie chce się?

wolno! Bowiem właściwe zagrożenie pojawia się wraz z tym:

Muzealność tej fotki nie tyle polega na leciwości samej fotografii co anachroniczności zjawiska jakie portretuje. Akt czytania, proces lektury zaktualizowany o bardzo konkretną przestrzeń w tym przestrzeń somatyczną samego czytelnika. Te dodatki są niezbędne w osiągnięciu czytelniczej ekstazy. Sam Barthes par excellence fenomenolog dziedziny rozkoszy literackiej buduje taką oto intuicję: Przyjemność tekstu to chwila, w której moje ciało rusza w ślad za własnymi myślami – bo moje ciało nie ma tych samych myśli, co ja. Moje ciało nie ma tych samych myśli, co ja… Cóż dopiero ciało Innego! Przy lekturze oko czytelnika wodzi za ruchem innego zupełnie jak... jak ktoś kto za kimś wodzi wzrokiem...to nic innego jak szaleństwo przecież. Szaleństwo skąd inąd nie rzadko eksploatowane w ramach szczególnie popularnych cytacji Eco(istycznych) np. Kto czyta książki ten żyje podwójnie. Konsekwencją powyższego może być : Kiedy wszystko, czym człowiek nie jest, dołącza do niego, wtedy wydaje się, że jest wreszcie sobą (Bellmer). Paradoksalna projekcja osoby Innego na czytelnika by ten mógł w końcu poczuć się sobą – to haracz niemal każdej lektury.Pytanie tylko gdzie tutaj miejsce na konfuzję? Otóż właśnie chyba nigdzie. W gruncie rzeczy to Inny i jego literacki głos,smród i zgiełk, uwikłany w swoje dramaty, neurozy, uniesienia, zahamowania, pożądliwości, jest zawsze bohaterem rozkoszy, jej rozgrywającym, dystrybutorem, wytwórcą, zakładnikiem, reżyserem, oprawcą…i gnojem.